Wbrew grawitacji - Julie Johnson | Recenzja
![]() |
Tytuł: „Wbrew grawitacji”
Autor: Julie Johnson
Przekład: Małgorzata
Bortnowska
Wydawnictwo: Kobiece
Ilość stron: 407
Moja opinia: 8/10
|
Nie jest tajemnicą to, że uwielbiam
książki, których akcja dzieje się na studiach, a ich bohaterowie
to studenci. Wystarczy jeszcze, że będzie to romans i bardzo
prawdopodobne jest, że po daną książkę sięgnę. Jeśli chodzi o
„Wbrew grawitacji” początkowo miałam mieszane uczucia, sama
nawet nie wiem dlaczego, zwyczajnie nie wiedziałam, czy mi się
spodoba. Ale postanowiłam spróbować i... i nie żałuję, bo to
było cudowne!
„[...] Nie ma
znaczenia że upadłaś. Liczy się to, że wstajesz i idziesz
dalej.”
Kilkanaście lat temu na oczach małej
Brooklyn została zamordowana jej matka, a dziewczynka zostaje sama z
zabójcą. To zdarzenie spowodowało traumę, która utrzymuje się
nawet teraz, gdy Brooke ma już dwadzieścia lat. Jest bardzo
nieufna, stara się trzymać ludzi na dystans, a jedyna osoba, którą
do siebie dopuściła, jest jej przyjaciółka Lexie. Ale jak to w
takich książkach bywa, na kampusie Brooklyn - w dość ciekawych
okolicznościach - poznaje Finna, który chcąc, nie chcąc wpada jej
w oko. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że przeszłość
czasem lubi o sobie przypominać.
Jak już wyżej wspomniałam, Brooklyn
to typ nieufnej, zamkniętej w sobie dziewczyny, która wskutek
tragicznych wydarzeń z przeszłości wzniosła wokół siebie mur i
stara się pilnować, by nikt go nie zburzył. Z tym murem przypomina
mi trochę mnie. Autorka dała nam szansę dość dobrze ją poznać,
ale zabrakło mi ciut więcej informacji na temat jej dorastania –
co nieco wiemy, ale tylko przebłyski informacji. Ma swoją pasję,
której może i nie poświęca wiele czasu, ale ją ma.
Finn z kolei to taki typowy przystojny,
mądry i utalentowany chłopak, na którego leci większość
dziewczyn w kampusie. Do tego jest muzykiem – gra wraz z kumplami
w zespole i widać, naprawdę widać, że kocha to, co robi, że daje
mu to radość.
„Śmierć to syf –
mruknął. - I z czasem wcale nie jest lżej. Ludzie powtarzają
głupoty, żeby się pocieszyć, że niby „czas leczy rany”, ale
każdy, kto zaznał prawdziwego żalu, wie, że on nigdy nie mija.”
Zaczęłam tę książkę – bardzo
zaciekawiona, ale po kilkunastu stronach ją odłożyłam i zabrałam
się za coś innego, nie wiem czemu, jakoś tak średnio mnie
wciągnęła. Ale za namową pewnej osóbki, po kilku dniach wzięłam
ją ponownie do ręki i... przepadłam! Może to pierwsze podejście
to po prostu nie był właściwy czas? Bo za drugim razem wciągnęłam
się bardzo szybko i może nie czytałam z zapartym tchem (choć
zależy o jakim momencie w książce mówimy), ale z dużym
entuzjazmem. Byłam naprawdę ciekawa historii Finna i Brooklyn,
która niby jest taka, jak większość, a jednocześnie była inna.
Zwykle bywa tak, że skryta dziewczyna ujrzy przystojnego chłopaka,
ten zawróci jej w głowie i od razu zapomina o wszystkich swoich
zasadach. A tutaj... nie. W tym przypadku Finn musiał się dość
napracować, by zdobyć zaufanie Brooklyn, ich relacja rozwijała się
powoli, najpierw widoczna była przyjaźń między nimi – i to mi
się podobało! Było widać, że dobrze się dogadują i czują się
w swoim towarzystwie swobodnie, a zarazem coś ich do siebie
ciągnęło.
Zwykle w takich romansach oprócz
miłości pojawia się i drama, zazwyczaj „z dupy wzięta”.
Bardzo, ale to bardzo bym chciała, żeby w tym przypadku było
inaczej, ale niestety... pojawiła się. I jeśli mam być szczera,
to naprawdę z dupy wzięta... Totalnie nie rozumiem reakcji jednego
z tej dwójki na pewną wiadomość... Znaczy, trochę rozumiem, ale
nie sądzę, by mógł to być powód do takiego zachowania. Każdy
kij ma dwa końce – spróbowałam się postawić w sytuacji tego
drugiego (specjalnie nie zdradzam kto co zrobił, nie podaje imion
;P) i kurcze... trochę miał racji. Także no... to była sprawa,
którą spokojnie mogli wyjaśnić poprzez rozmowę w cztery oczy, a
nie obrażanie się i zachowywanie jak kilkuletnie dziecko.
Kiedy czytałam tę książkę, ciągle
gdzie tam z tyłu głowy nasuwała mi się myśl, że „Wbrew
grawitacji” przypomina mi „Dearest Clementine”. Poważnie, te
dwie historie są do siebie bardzo podobne, Brooklyn przypominała mi
Clementine, a Finn – Gavina. Nawet w obu pojawia się ten prawie że
ten sam wątek „kryminalny” (cudzysłów, bo nie wiem, czy można
to nazwać wątkiem kryminalnym xd). I tutaj się może zatrzymajmy.
W „Dearest Clementine” ten wątek był jak dla mnie za słabo
rozwinięty. I w tym przypadku właśnie wysuwa się na prowadzenie
„Wbrew grawitacji” - tu jest on dużo lepiej poprowadzony i choć
też miałabym kilka zastrzeżeń, to było zdecydowanie lepiej.
„W pewnym momencie
musisz odpuścić sobie życie, które powinnaś mieć, i zacząć
żyć tym, które naprawdę masz.”
Ta historia miała nawet moment, kiedy
czytałam jak na szpilkach, z zapartym tchem. Zaczęło się tyle
dziać, przewijało się tyle emocji – strach, przerażenie,
nadzieja, nawet złamane serducho. Jedno słowo, które się pojawiło
sprawiło, że zamarłam, czytałam je kilka razy i nie dowierzałam.
A to wszystko w ostatnich stu stronach. To tu nastąpiła największa
kumulacja akcji. I... wow.
W moim odczuciu „Wbrew grawitacji”
to książka inna niż wszystkie, taka bardziej oryginalna, mimo że
jest podobna do wcześniej wspomnianej „Dearest Clementine”, to i
tak myślę, że jest zwyczajnie inna. To nie jest kolejny
słodko-pierdzący romansik, a piękna historia o demonach z
przeszłości, próbie zaczęcia nowego życia i o zmierzeniu się z
przeszłością. Momentami jest nawet nieco bolesna. Ja ze swojego
miejsca zdecydowanie polecam, a czy po nią sięgniecie – to już
Wasza decyzja ;)
„Dobre rzeczy, które
są coś warte, nigdy nie przychodzą łatwo.”
Za możliwość
przeczytania bardzo dziękuję:
Do następnego!
;)
Przekonałaś mnie. 😊
OdpowiedzUsuńIjee :D
UsuńNie czytałam jeszcze, ale mam w planach :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Miłej lektury! :D
UsuńBrzmi fajnie <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
https://bookcaselover.blogspot.com/
:D
UsuńOoo, jestem zaciekawiona tą ksiązką. Brzmi swietnie i skoro tyle się dzieje, to nbie moge się doczekać, az ją przeczytam.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i Tobie się spodoba :D
UsuńZachęciłaś mnie do przeczytania, super recenzja :D
OdpowiedzUsuńSuper :D Dziękuję ^^
UsuńMam takie samo wrażenie co do podobieństwa tych dwóch powieści, ale pomimo że w "Dearest Clementine" wątek kryminalny faktycznie był zbyt słabo zarysowany, to i tak wolę tamtą pozycję. Dlaczego? Ano dlatego, że we "Wbrew grawitacji" poczułam się tak, jakby autorka robiła ze mnie, czytelniczki, kompletną idiotkę - w końcu ten wielki reveal w trakcie powieści, który zaowocował taką dramą, był jasny od pierwszych stron powieści. No plis, czy istnieje choć jeden czytelnik, który nie domyślił się, kim był chłopak ze snów Brooklyn? Autorka zrobiła ze swojej bohaterki kompletną kretynkę, i z czytelników moim zdaniem też. Podobnie jak w przypadku kwestii tego, kto mógł na nią "polować" - Brooklyn nawet nie przyszło do głowy, by sprawdzić pierwszą, najbardziej oczywistą możliwość. Niestety, jak dla mnie w tej książce kompletnie urwało od logiki, byle tylko autorce się fabuła zgodziła.
OdpowiedzUsuńAle cieszę się, że mimo wszystko Tobie się podobało ;)
Hmm no jeśli tak się zastanowić, to faktycznie masz rację! Ale jednak mimo wszystko spodobała mi się ^^
UsuńTeż mi przypominała "Dearest Clementine", ale obie uwielbiam, więc nie było to dla mnie problemem. Choć "Wbrew grawitacji" jest jednak na pierwszym miejscu w moim serduchu, które oczywiście musiało zostać złamane przez tą książkę. Obie wiemy czemu.
OdpowiedzUsuńI cieszę się, że MI udało się Ciebie przekonać do ponownego sięgnięcia po książkę :)
Pozdrawiam,
books-hoolic.blogspot.com
Wiemy, wiemy ^^ Hyhy :D
UsuńMyślę, że po nią sięgnę! Zapowiada się naprawdę ciekawie!
OdpowiedzUsuńwww.kulturalnameduza.pl
Koniecznie! :D
UsuńMam podobne doświadczenia. Kiedy zaczynałam "Zbrodniarza" Karin Slauther po pierwszych stronach stwierdziłam, że to nie dla mnie. Nie odłożyłam książki, postanowiłam przeczytać jeszcze kilka rozdziałów. Teraz wiem, że książka jest dobra i mnie zaciekawiła.
OdpowiedzUsuńOo widzisz! :D
UsuńWłaśnie ten moment mnie w książce mega w kurzył, gdy bohaterka obraziła się o takie coś. Trochę za bardzo zrobiła burzę i zgadzam się, że mogli porozmawiać, ale oczywiście musiała zwiać. :D Ja się męczyłam czytając tę książkę, ale trudno. Nie każda książka mnie zadowoli. :D
OdpowiedzUsuńpotegaksiazek.blogspot.com
Oo dokładnie! Z tym się zgodzę ;) Ale szkoda, że ci nie przypadła do gustu :/ No ale... ile ludzi, tyle opinii! :D
UsuńMam wielką ochotę na tę książkę głównie ze względu na cudowną okładkę :D
OdpowiedzUsuńKoniecznie spróbuj! :D
UsuńZastanawiam się nad przeczytaniem tej powieści, ale jeszcze się zastanowię. Co prawda może i wciągająca jak mówisz, ale sama nie wiem. Poza tym okładka jest przepiękna, więc może się zastanowię :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A może pojawi się niedługo w jakiejś pobliskiej bibliotece? :D
UsuńCzytała i polecam. Jest to książka lekka jednak nie banalna. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:D
Usuń